Bez kategorii

MKS – Garbarnia: Premierowy rywal, ale nie dla wszystkich

Zawodnicy obu zespołów od samego początku wykazywali sporą ochotę do gry. Spotkanie toczyło się więc w szybkim tempie, na przemian po obu stronach boiska. Pierwszą dogodną okazje zmarnował w 14 minucie Dmytro Fedota. Ukraiński pomocnik dostał idealne podanie od Dominika Kościelniaka, był sam w narożniku 16 metrów, lecz chyba nieczysto trafił w piłkę i zamiast soczystej bomby, wyszedł tzw. "farfocel".   

Tempo – tempem, ale w poczynaniach obu ekip dostrzec można było także sporo niedokładności, stąd liczone na palcach jednej ręki sytuacje podbramkowe. Takowe jednak zaistniały, ba, padła nawet bramka! W 26 minucie na prawym skrzydle znów zaszalał Kościelniak, a piłkę z 5 metra do siatki wpakował wspomniany wyżej Fedota. Spory udział w objęciu prowadzenia miał Damian Warchoł, gdyż to do niego adresowana była futbolówka, którą spod nóg sprzątnął mu jeden z obrońców, a ta trafiła na głowę naszego rozgrywającego. 

W 37 minucie widownia wstrzymała oddech. Świetnym, plasowanym, uderzeniem popisał się Filip Wójcik, Kacper Majchrowski wyciągnął się jak struna i tylko dzięki jakimś siłom zewnętrznym piłka o milimetry minęła prawy słupek. 120 sekund później MKS osłabił Donatas Nakrosius, który opuścić musiał plac gry po drugiej żółtej kartce. Mieliśmy spore wątpliwości, czy przewinienie to nadawało się do odesłania naszego zawodnika. Na szczęście w tej połówce nic już się "czarnego" nie wydarzyło.

W zaistniałej sytuacji biało-niebieskim pozostało dobrze "zaparkować autobus" i szukać swych szans w kontratakach oraz oczywiście liczyć na nieskuteczność rywala, wspartą dobrą formą swojego bramkarza. I tak też było. Pierwszy pomylił się Tomasz Liput i Majchrowski był górą. W 58 minucie, z okolicy 18 metra, goście egzekwowali rzut wolny bezpośredni, a tu w mur trafił Patryk Serafin.

Zresztą, o jakimś wielkim szturmie na naszą świątynię także nie było mowy. Owszem, przyjezdni mieli optyczną przewagą, ale także sporo kłopotów pod własną bramką, kiedy MKS wychodził z własnej połowy. Taki stan rzeczy dotrwał do 77 minuty, w której… mogło być 2:0 dla gospodarzy. Kapitalnie na lewej stronie zachowali się zmiennicy – Pawłowie,  Kubiak i Baraniak. Pierwszy podawał, a drugi huknął w krótki róg. Tylko dzięki świetnemu refleksowi doświadczonego Marcina Cabaja jego koledzy dalej pozostawali w grze.    

Minuty płynęły, a wynik na stadionowej tablicy pozostawał ten sam. W 82 minucie za głowę złapał się Krzysztof Kalemba, po tym, jak z 3 metrów trafił w boczną siatkę. 6 minut później stało się… Ten sam zawodnik pokonał Majchrowskiego, choć ten miał już piłkę na rękach, ta jednak bita z woleja wtoczyła się jakoś za linię bramkową. Tak naprawdę dopiero wtedy podopieczni Mirosława Hajdy "poczuli krew" i ruszyli za pełną pulą.

Już w doliczonym czasie gry fatalnie spudłował Karol Kostrubała. Zawody mógł jeszcze zamknąć Michał Kitliński, który na nasze szczęście pomylił się o kępkę trawy. Przy stanie 1:0 Kluczbork znajdował się na 9. miejscu w ligowej tabeli. Szkoda, gdyż na tę lokatę trzeba się będzie jeszcze sporo napracować.

Raport