PIERWSZA DRUŻYNA PRZYPIĘTY

Bartosz Szepeta, czyli przybysz z kosmosu wylądował

– Dzisiaj zacząłem jako rozgrywający, a zakończyłem mecz jako napastnik. Miałem nawet dwie świetne sytuacje po  których mogły paść bramki. W pierwszej wszedłem przed obrońcę, który mnie trącił, ale za lekko, żeby mówić o karnym, druga była indywidualną akcją i jeden z graczy gości wślizgiem w ostatniej chwili zapobiegł utracie gola – mówi Bartosz Szepeta.

Chłopina w listopadzie skończył 36 lat i kiedy kontraktowany był przy Sportowej 7, wielu kręciło nosem. Początkowo  “Szepi” grał defensywnego pomocnika, ale wyraźnie zaczął się rozkręcać i trener Dariusz Surmński wysunął go bardziej do przodu. Przeciwko rezerwom Górnika nasz blondas chyba za nic miał ogólną taktykę i słuchał wyłącznie własnego talentu. A, że takowy posiada, więc na murawie wyprawiał kosmiczne wręcz rzeczy, a my szukaliśmy pokładu statku, z którego wybiegł na murawę.

– W końcówce oddaliśmy trochę pola przeciwnikowi, ale mieliśmy też szanse na podwyższenie wyniku, tyle, że jakoś nie chciało wpaść. Nie czuję się jakimś superbohaterem. Ważne, że cały zespół solidarnie w końcówce wziął odpowiedzialność za wynik. Nie otwieraliśmy się zbytnio do ofensywy, co pomogło uniknąć nam straty bramki. Szacunek za charakter dla każdego z osobna. Nawet ławka rezerwowych wyjątkowo żyła w tym spotkaniu i na pewno pomagało to w spornych sytuacjach – kontynuuje meczową opowieść nasz pomocnik.  

Dobra, dobra… Szepeta zamiast się kłaść – podnosił się, zbierał wszystkie zabłąkane, bezsensownie stracone lub “byle jakie” piłki, a pojedynki które wyglądały na przegrane – wygrywał. Ba! Wraz z upływem czasu Bartkowi jakby przybywało mocy i kiedy szkoleniowiec biało-niebieskich już na full rotował zmianami, on dalej prowadził ogień.  – Dobre odżywianie plus dobra regeneracja, to połowa sukcesu, lecz najważniejsze to pozytywnie myśleć. Ja nauczony byłem zawsze dodatkowo trenować, ale z pewnością regularne występy pomagają mojemu organizmowi przystosować się do wzmożonego wysiłku. Dziś mieliśmy ekstra motywację w postaci świetnych kibiców. Większość z nich znam osobiście i nie chcę ich stracić, dlatego staram się jak mogę. Dziękuję za doping i zachęcam wszystkich fanów MKS-u do liczniejszego odwiedzania naszego stadionu, bo jest to bardzo potrzebne w naszej walce o utrzymanie – uśmiecha się i kończy środowy “kosmita”.