PIERWSZA DRUŻYNA

MKS – ROW 1964: Nitkiewicz, Włodarczyk, Kowalski, czyli nasi po zawodach

Najbardziej obleganym zawodnikiem po końcowym gwizdku meczu MKS Kluczbork – ROW 1964 Rybnik był kapitan naszej jedenastki, Kamil Nitkiewicz. – Jeśli zostaje się po treningu, żeby przez dwie godziny poćwiczyć rzuty wolne, to… “Nicie” weszło w 90 minucie, kiedy huknął nie do obrony z 16 metrów wykonując ostatni w sobotę rzut wolny.

– Koledzy mówili mi wcześniej, żeby uderzyć w światło bramki i “dać szansę” bramkarzowi się pomylić. Udało się choć nie jestem pewien, ale chyba był tam bardzo mały rykoszet. Najważniejsze, że wpadło do siatki i jest wielka radość. Dla nas ten pierwszy mecz był jedną wielką niewiadomą. Mamy po raz kolejny nową, ale ciekawą drużynę, która dysponuje mocną ławką rezerwowych. Trener jeszcze w piątek miał ból głowy, rozmawiałem z nim na temat obsady wyjściowej jedenastki i doszliśmy do wniosku, że na kogo by nie postawił, to decyzja ta będzie bardzo dobra. Pokazaliśmy, że zasługujemy nie na czwartą, a na trzecią ligę, choć dostaliśmy się do niej jako ostatni – mówił zdobywca gola na 3:3.

Swoją bramkę po długim okresie posuchy zdobył Bartosz Włodarczyk, który na listę strzelców wpisał się już po minucie przebywania na boisku. – Cieszę się, ponieważ ostatnio udało mi się trafić do siatki chyba jakieś półtora roku temu, żeby nie skłamać. Radość jest tym większa, że udało się to już w moim debiucie w barwach MKS-u. Jeśli chodzi o gola, to domyślałem się, że bramkarz może “wypluć” tę piłkę (strzał Adriana Kowalskiego przyp. red.) i uderzyłem tak “na wyczucie”. Strzał nie był mierzony, ale dosyć silny i wpadło. W końcówce docisnęliśmy rywala i szkoda niewykorzystanych sytuacji. Sam miałem jeszcze jedną, ale źle wybrałem i zamiast podawać, zdecydowałem się, że pójdę sam – opowiadał po zawodach “szybki jak błyskawica”.

– Wzrost rywali nie ma dla mnie specjalnego znaczenia. Kiedyś wystawiano mnie z boku i grałem na skrzydłach, ale nominalnie najlepiej czuję się z przodu. Jeśli chodzi o mój występ, to dziś nie było źle, jednak wierzę, że wraz z następnymi meczami będzie jeszcze lepiej i na pewno dam z siebie wszystko. Początek meczu nie był zbyt udany, ale dobrze, że złapaliśmy wiatr w żagle i coraz więcej zaczęło nam wychodzić – tłumaczył po zawodach Adrian Kowalski,  nasz nowy napastnik. Jeśli klub zatrudnia snajpera, a ten zamienia na gola swoją pierwszą w meczu okazję, to chyba można mówić o niezłych nozdrzach sztabu szkoleniowego. Adrian przyszedł do nas z… czwartoligowego Lecha Rypin, jest młodzieżowcem, ma kontrakt amatora, ale piłka, którą wsadził za kołnierz Aleksandrowi Łubikowi bita była przez zawodowca.